Jak długo pełnił ksiądz funkcję proboszcza w Wirach?
– Posługę zacząłem 25 marca 1993 roku. Ponad 26 lat temu.
Czyli dłużej niż ćwierć wieku! Pochodzi ksiądz z Wielkopolski?
– Korzenie rodzinne mam w okolicach Wilna. Na świat przyszedłem w powiecie smorgońskim. Miałem tylko rok, gdy moja rodzina na zawsze opuściła Wileńszczyznę. Krótko mieszkaliśmy w Białośliwiu, blisko Szamocina. Mój ojciec był organistą i właśnie tam znalazł pracę. Kiedy zwolniło się miejsce w parafii w Chodzieży, przeprowadziliśmy się. Tam przeszedłem całą edukację, z maturą włącznie.
Można więc nazwać księdza Wielkopolaninem.
– Nie mam wschodniego akcentu, bo trafiłem tu jako niemowlę. Co innego moi starsi kuzyni, którzy też tu się wychowali, kończyli studia, ale akcent im pozostał.
Jak to się stało, że ksiądz wybrał taką a nie inną drogę życiową?
– To sprawa powołania, a pukanie do serca odczuwałem już podczas pierwszej komunii świętej. Z tą myślą wytrwałem wiele lat, dużo się nad tym zastanawiałem, szczególnie w szkole średniej. Po maturze zdecydowałem: idę do seminarium.
Gdzie ksiądz został skierowany do pierwszej pracy?
– Do Środy Wielkopolskiej, choć najpierw pełniłem dwumiesięczne zastępstwo w parafii św. Stanisława Kostki na poznańskich Winiarach. Po trzech latach trafiłem na rok do poznańskiej fary. I zdecydowałem się na studia muzykologiczne.
Talent muzyczny odziedziczony po ojcu?
– Tak. To on udzielał mi pierwszych lekcji gry na pianinie.
Wykształcenie muzyczne przydało się w pracy kapłańskiej?
– Oczywiście! Byłem też wykładowcą. Muzyki kościelnej uczyłem w seminarium duchownym, na Wydziale Teologicznym, w Towarzystwie Chrystusowców dla Polonii zagranicznej. Także w Akademii Muzycznej. Był czas, gdy prowadziłem chór katedralny, gdy dyrygent ksiądz Zdzisław Bernat zachorował. Mnóstwo zajęć spadło wtedy na mnie, włącznie z całą odpowiedzialnością za sprawy muzyczne diecezji. Ciągle jestem rzeczoznawcą do spraw budowy i napraw organów i dzwonów. Należę też do Diecezjalnej Komisji Muzyki Kościelnej.
Czyli pełnił ksiądz posługę kapłańską udzielając się jednocześnie w dziedzinie muzyki.
– Można tak powiedzieć. Przez jakiś czas mieszkałem na Ostrowie Tumskim, aż ksiądz arcybiskup Jerzy Stroba umieścił mnie w parafii na Junikowie, gdzie byłem wikariuszem kontynuując równolegle zajęcia związane z muzyką. Trwało to 4 lata, aż do przejścia na 10 lat do parafii w Sobocie, blisko Rokietnicy, na moją pierwszą placówkę samodzielną. Zajęć związanych z muzyką nie przerywałem. Potem już były Wiry…
…na aż 26 lat. Jak w tym czasie zmieniała się parafia?
– Przede wszystkim przybywało mieszkańców. Może nie w takim tempie, jak w Komornikach, ale i u nas nasilało się to zjawisko. I ciągle trwa. Jednak nasza parafia to głównie mieszkańcy z długim stażem. Być może nowi mieszkańcy mają swoje przyzwyczajenia, jeżdżą do dotychczasowych parafii.
Ilu księży pracuje w parafii w Wirach?
– Jeden. Tylko jeden.
To bardzo mało! Wiry mają przecież ponad 2 tysiące mieszkańców.
– Mogłem liczyć na pomoc księży Chrystusowców. Zawsze starałem się, by ktoś mnie wspomagał w pracy.
Wiry były niegdyś rozległą parafią.
– Do 1928 roku obejmowała ona także Dębiec, Świerczewo, Puszczykowo, Luboń. Potem Dębiec, Luboń i Puszczykowo oddzieliły się. W ostatnim czasie z części naszego terenu, także z fragmentu Lubonia i Komornik wydzielona została parafia św. Jana XXIII.
Kościół św. Floriana imponuje. Robi duże wrażenie na każdym, kto tam się znajdzie po raz pierwszy.
– Imponujące jest to, że został zbudowany w jeden rok.
Przez księdza Karola Seichtera.
– Tak. Stary kościół został rozebrany w 1899 roku, mimo sprzeciwu patrona Witolda Czartoryskiego, który opowiedział się za odnową starej świątyni. Całkiem nowy kościół stanął jeszcze w grudniu tego roku, co dowodzi niezwykłej sprawności organizacyjnej. W 1900 roku nową świątynię konsekrował biskup Edward Likowski. Dwie trzecie wydatków pokrył patron Czartoryski, resztę sama parafia. Trzeba było zaciągnąć dług w pruskim rządzie.
Ostatnia przebudowa kościoła to już było dzieło księdza.
– Wiele osób do tego się przyczyniło. Niezwykłe tempo stawiania świątyni dopingowało nas, gdy działaliśmy w stulecie jej zbudowania i w 700-lecie powstania parafii. Mamy teraz m.in. całkiem nowy ołtarz, bo po soborowych zmianach korzystaliśmy z prowizorycznego, drewnianego. Zakończenie tych prac było ważnym wydarzeniem, z udziałem władz wojewódzkich. Otrzymaliśmy oficjalną pochwałę od powiatowego konserwatora zabytków.
Ksiądz Seichter to wybitna postać. Był aktywny na wielu polach, wychowywał młodzież w duchu patriotyzmu. Mimochodem przyczynił się do powstania Lecha Poznań. Jego podopieczni w wolnym czasie grywali w piłkę. Założyli drużynę, oficjalnie ją zarejestrowali. To był protoplasta Lecha.
– No właśnie, sporo się o tym ostatnio mówi. Gdy wspominamy podopiecznych księdza Seichtera warto podkreślić, że i teraz parafia słynie z dużej liczby ministrantów, z dobrze zorganizowanej służby liturgicznej, z lektorów, szafarzy sakramentów św. W chórze „Francesco” śpiewa ok. 30 osób. Klasyfikowany jest na piątym miejscu wśród polskich chórów parafialnych.
Po 26 latach ksiądz żegna parafię przechodząc a emeryturę. Ma ksiądz plany na ciąg dalszy?
– W parafii jest już mój następca, a mi pozostanie pamięć, kontakty z mieszkańcami, zwłaszcza niektórymi. Mieszkam teraz w Komornikach, ale niebawem trafię do parafii Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny na Ratajach. O pomoc poprosił mnie proboszcz, ksiądz Jacek Markowski, a ja chętnie się zgodziłem.
Ksiądz Jacek to wieloletni kapelan Lech Poznań. Z jednej parafii, mającej związki z Lechem, trafia ksiądz do innej.
– No właśnie. Tak się to wszystko splata.
Rozmawiał Józef Djaczenko