Mieszkający w Mosinie historyk Wojciech Czeski zajmuje się badaniem wielkopolskiego fragmentu życia Zygmunta Szczęsnego Felińskiego (1822-1895), świętego Kościoła katolickiego. Przybył tu w okresie Wiosny Ludów, by walczyć przeciwko zaborcy. Bywał w Komornikach i sąsiednich miejscowościach.
Uczestnicy działań powstańczych nie mogli omijać Komornik leżących na ważnym szlaku z Poznania do Głogowa. Jednak wokół nie było lasów i innych miejsc sprzyjających organizowaniu zasadzek, więc małe potyczki i większe bitwy, o których czyta się w przekazach historycznych, toczyły się w innych miejscowościach. Jednak i tu dochodziło do starć, choć niewiele dziś o nich wiemy. Przekazy o walce w okolicach komornickiej karczmy przetrwały tylko w pamięci dawnych mieszkańców.
– Nie wiemy, jak duże było to starcie, być może zaatakowany został niewielki oddziału żandarmów. Takich epizodów w 1848 roku było mnóstwo. Nie wszystkie zostały opisane – mówi Wojciech Czeski. Opowieści przekazywane w rodzinach z pokolenia na pokolenie mogły być przesadzone i starcie z kilkuosobowym oddziałem zostało zapamiętane jako regularna bitwa. Nie zmienia to faktu, że na tych ziemiach wrzało, partyzanci pokazywali się w każdej miejscowości, wszędzie mogli organizować zasadzki na Prusaków.
W okresie Wiosny Ludów nie tylko Wielkopolska stała się terenem działań zbrojnych. Walki o wolność ogarnęły niemal całą Europę. Po 1846 roku Wielkopolska tkwiła w marazmie wynikającym z fiaska powstania planowanego we wszystkich zaborach. Wprowadzono stan wojenny, nastąpiła fala aresztowań. W marcu 1848 roku w Berlinie doszło do kilkudniowych zamieszek, ludność domagała się wprowadzenia w Królestwie Prus konstytucji. Uwolniono więźniów politycznych, w tym Polaków, którzy wrócili do Poznania. Odżyła nadzieja, że sprawy polskie potoczą się teraz w dobrym kierunku.
Powstawały komitety, w całym Wielkim Księstwie Poznańskim zawiązywano oddziały zbrojne. Chodziły słuchy, że uzyska ono autonomię. Prusacy planowali wojnę z Rosją, a liczący na niepodległość Polacy mieli walczyć w ich wojsku. Pełna nadziei atmosfera zaczęła się z czasem psuć, powstawało napięcie, wybuchały lokalne konflikty, pod koniec kwietnia we wschodniej Wielkopolsce doszło do pierwszych bitew w ramach powstania. Drobniejsze starcia miały miejsce na tyłach wojsk zaborcy, czyli w rejonie Stęszewa, Konarzewa, Mosiny.
25-letni Zygmunt Szczęsny Feliński od 1847 roku przebywał na studiach we Francji. Był z wykształcenia matematykiem, a zamierzając uczyć dzieci polskiej arystokracji, uzupełniał wiedzę humanistyczną. Zaprzyjaźnił się z Juliuszem Słowackim, poznał też inne wybitne osoby. Zapadła decyzja o podróży do Poznańskiego celem uczestnictwa w powstaniu. Polacy dostali się pociągiem do Berlina, a do rogatek Poznania dotarli dyliżansem. Miejscowa ludność ostrzegła ich, że Prusacy aresztują przybywających, udzielała pomocy w znalezieniu kryjówki. Felińskiego przeprowadzono przez Komorniki do Konarzewa.
Wiedzę o pobycie przyszłego świętego na tym terenie czerpiemy z jego „Pamiętników”. Opisał swój udział w dwóch bitwach – w Rogalinie i w lesie pod Trzebawiem, gdzie na początku maja powstańcy zasadzili się na oddział landwery zmierzający do Głogowa. Pruscy żołnierze szybko się poddali, co nie dziwi zważywszy, że większość z nich miała polskie pochodzenie. Jedno z pruskich źródeł przekazuje to, co nie musiało być prawdą – że obie strony umówiły się w sprawie miejsca tej konfrontacji. Zginęła tylko jedna osoba, poznański introligator o nazwisku Arendt. Polscy żołnierze przeszli na stronę powstańców, oficerów zatrzymano.
W tych okolicach przyszły święty przebywał prawie przez miesiąc przemieszczając się wielokrotnie, więc zdążył je dobrze poznać. Nie ma wątpliwości, że bywał w Komornikach i sąsiednich miejscowościach, choć najwięcej czasu spędził w Konarzewie. Powstanie zamierało. Władze pruskie pozwoliły uczestnikom, którzy się poddadzą, odejść wolno. Po naradzie Zygmunt Szczęsny Feliński i jego towarzysze uznali, że nie ma innego wyjścia. „Dziś jadę do Poznania oddać się w ręce pruskie” – pisał ze wsi Głuchowo. Zachowały się jego listy wysyłane stamtąd do hrabiny Celestyny Działyńskiej. Z Poznania wrócił do Paryża.
Wtedy jeszcze nie było mu w głowie wstępowanie do stanu kapłańskiego. Miał kryzys duchowy, nie wiedział, co ze sobą zrobić, sprawa narodowa nie została pomyślnie rozstrzygnięta, na dodatek zmarł jego przyjaciel Juliusz Słowacki, poczuł się opuszczony. Usłyszał powołanie. Przy swoich kontaktach mógł trafić na studia nawet do Rzymu, dojść do zaszczytów w Kościele. Postanowił jednak wrócić do zaboru rosyjskiego, z którego się wywodził (pochodził z Wołynia). Znalazł się w seminarium w Żytomierzu, potem w Petersburgu, gdzie przyjął święcenia kapłańskie. Na biskupa wyświęcono go zanim skończył 40 lat.
Nigdy nie przestał być wielkim patriotą, ale po epizodzie z Wiosny Ludów potępiał działalność insurekcyjną, był też przeciwnikiem modnego wówczas spiskowania. Gdy walczył z karabinem w ręku, księdzem jeszcze nie był. Potem sprzeciwiał się udziałowi księży w zamachach, wykorzystywaniu Kościoła do prowadzenia działalności politycznej. Opowiadał się za walką o sprawę polską przez wzmacnianie moralne narodu. Trzymał się tego konsekwentnie, pisał o tym wielokrotnie, w listach do przyjaciół i w książkach.
– Z pewnością nie był pacyfistą. Nie twierdził, że każdy rodzaj przemocy nie ma racji bytu. Uznawał, że kto jest zaatakowany, ma prawo się bronić, a nie ograniczyć się do biernego oporu – tłumaczy Wojciech Czeski. – Nie zalecał uczestniczenia w konflikcie z góry skazanym na porażkę, inicjowanym, jego zdaniem, przez podejrzanych ludzi. Ale kiedy zaborca prześladował Polaków w okresie powstania styczniowego, jednoznacznie powiedział to, co później powtarzał powołujący się na Felińskiego kardynał Stefan Wyszyński: non possumus. W tym drugim przypadku chodziło o brak zgody Kościoła na podporządkowanie się władzom świeckim.
Feliński nie tylko wypowiadał takie słowa. Napisał też list do cara ze sprzeciwem. Był zresztą członkiem Rady Stanu Królestwa Polskiego, budząc tym niechęć osób radykalnie nastawionych do rosyjskiego zaborcy, piętnujących wszelkie z nim kontakty. List do cara spowodował zesłanie go na prawie 20 lat do Jarosławia nad Wołgą. Nie przestał być arcybiskupem Warszawy, a polscy zesłańcy traktowali go jako duchowego przewodnika. Przybywali z daleka, by się u niego spowiadać.
Papież Leon XIII interweniował u cara o uwolnienie go z zesłania. Ceną za to była rezygnacja z warszawskiego arcybiskupstwa. Feliński został tytularnym biskupem Tarsu, miejsca urodzenia św. Pawła. Nie miał prawa przebywać w zaborze rosyjskim, więc osiadł w Galicji, we wsi Dźwiniaczka nieopodal Tarnopola. Był arcybiskupem pełniącym posługę zwykłego proboszcza. – Warto tu przytoczyć cytat o świętym Zygmuncie Szczęsnym Felińskim: „Zostawił po sobie królewski spadek: jedną sutannę, brewiarz i wiele miłości” – podsumowuje Wojciech Czeski.
Wojciech Czeski ukończył historię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Już w szkole podstawowej pasjonował się starożytnym Egiptem. Czytał książki o faraonach, malował obrazki stylizowane na egipskich freskach, próbował rozszyfrować hieroglify. Potem zainteresował się II Wojną Światową, a już na studiach wciągnął go wiek XIX. Dziejom Wielkopolski w tym okresie poświęcił pracę magisterską. Na łamach lokalnej prasy publikował cykl artykułów poświęconych Wiośnie Ludów i innym wydarzeniom w Wielkopolsce, co przyniosło mu wyróżnienie: w czerwcu został laureatem nagrody przyznawanej młodym dziennikarzom przez wielkopolski oddział Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ostatnio opublikował pracę „Porucznik strzelców. Wielkopolskie ślady świętego Zygmunta Szczęsnego Felińskiego wiosną 1848 roku”.