Jest pan znany z pracy na rzecz samorządu. Nie wszyscy wiedzą o pańskim zainteresowaniu historią.
– Zawdzięczam to mojej babci. Dużo mi opowiadała o dziejach naszej rodziny związanych z przeszłością Polski. Mój pradziadek zginął w walkach pod Łodzią podczas pierwszej wojny światowej. Dziadek walczył nad Bzurą w Kampanii Wrześniowej. Dużo dowiedziałem się o jej przeżyciach z czasów niemieckiej okupacji. Mówiła mi też o czasach późniejszych, o latach czterdziestych, pięćdziesiątych, o kolektywizacji, Bierucie. W różnych walkach brali udział nasi sąsiedzi, znajomi, a babcia mi to przybliżała. Żałuję, że tego nie spisałem. Za to często odwiedzam miejsca znane z ważnych wydarzeń.
Skąd taki pomysł?
– Uznałem, że nauka historii powinna polegać na oglądaniu, obcowaniu z historycznymi obiektami, dotykaniu ich nawet, doświadczaniu. Wtedy człowiek sobie uświadamia skalę wydarzeń, może skonfrontować wiedzę na temat przebiegu ważnych działań, takich jak bitwa, stanąć w danym miejscu, dostrzec ukształtowanie terenu, lokalizację obiektów, wyobrazić sobie położenie wojsk.
Sam pan zwiedza czy z osobami o podobnych zainteresowaniach?
– Mam grupę kolegów, z którymi od wielu lat podążamy śladami historii. Pojawił się pomysł, by zwiedzić historyczne miejsca. Na początku tylko w Polsce, a mamy tego mnóstwo, przez nasz kraj przetaczały się tabuny wojsk, armie atakowały nas i siebie wzajemnie z różnych kierunków – począwszy od wojen napoleońskich, przez pierwszą, drugą wojnę światową. Przetrwało mnóstwo obiektów pamiętających tamte wydarzenia. Najbardziej interesuje mnie ostatnia wojna i czasy ją poprzedzające, bliska jest mi tematyka fortyfikacji z tamtych lat.
Jest tego wiele w naszym otoczeniu, nie trzeba podróżować, by takie zabytki oglądać.
– Oczywiście, Poznań jest przecież perełką, jeśli chodzi o budowle militarne. Niestety, nie są turystycznie wykorzystywane i nic nie wskazuje, by się to zmieniło. Próbowaliśmy podejmować rożne inicjatywy w tej sprawie, ale dopóki nie będzie chęci politycznej, nic z tego nie wyniknie.
Jedyna korzyść z dawnych fortyfikacji do tereny parkowe. Mury wewnątrz miasta zamieniły się w aleje, a Cytadela jest rozległym obszarem zieleni.
– Jeśli chodzi o Cytadelę, to przykładem na to, jak można dawne fortyfikacje wykorzystać, zaprezentować, jest niemieckie Ulm, gdzie znajduje się bliźniacza twierdza. Tam można zobaczyć, jak taka Cytadela wyglądała.
Niemcy zadbali o własne pamiątki historyczne. U nas przez długie lata to, co po sobie jako zaborcy i agresorzy pozostawili, nie było traktowane z czcią.
– Tak, te konotacje są oczywiste, ale część obiektów powstała w czasach cesarza Wilusia, który nie był tu postacią znienawidzoną, niektórzy nawet wspominali tamtą przeszłość z dozą sentymentu. Zresztą niektóre z dawnych twierdz już podczas powstawania stawały się przestarzałe, nie nadawały się do obrony, czarny proch był zastępowany przez skuteczniejszy biały, choć niektóre stare twierdze długo jeszcze były militarnie wykorzystywane. Choćby ta w Przemyślu, będąca areną walk między Rosjanami i wojskami austrowęgierskimi.
Ma pan ulubione miejsca historyczne w Polsce?
– Dużo jest ich w Poznaniu i okolicach, nie trzeba daleko jeździć, by je oglądać. Mamy forty wokół miasta, jest Muzeum Broni Pancernej, nasza perełka, na szczęście wyprowadzona z koszar na Golęcinie, gdzie dostęp był ograniczony. Bardzo często i bardzo chętnie wracam do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Można tam bywać wielokrotnie i ciągle odkrywać coś nowego.

Zwiedza pan też takie miejsca za granicą?
– Moim ulubionym kierunkiem, trochę nieoczywistym, są czeskie Karkonosze. Jest tam linia umocnień wznoszona przez Czechosłowację przed drugą wojną światową.
I wykorzystana później przez Niemców.
– Tak, ale głównie w celach ćwiczebnych. Nie musieli się tam przed nikim bronić. Ale już w 1939 roku, przed atakiem na Francję, testowali nowy rodzaj pocisków do niszczenia fortyfikacji. Zwiedzanie takich obiektów jest o tyle atrakcyjne, że można to łączyć z bliską mi turystyką górską. Nie wszyscy wiedza, że czeskie schrony położone są tuż przy polskiej granicy, choćby w okolicach Śnieżki. Jeśli chodzi o Cechy, to większość fortyfikacji udało mi się zwiedzić. Ciągną się one aż do Ostrawy.
Z pewnością ogląda pan programy telewizyjne prezentujące takie historyczne pamiątki.
– Tak, od dziecka, gdy moim marzeniem było odwiedzenie miejsc pokazywanych przez Bogusława Wołoszańskiego. Na przykład Linię Maginota. Wtedy wydawało się to nie do spełnienia, potem okazało się, że wystarczy wsiąść do auta i znaleźć się tam w ciągu kilkunastu godzin. Byliśmy tam kilka razy, w Lotaryngii i Alzacji, zwiedziliśmy większość ważnych obiektów, co przyjęliśmy z zachwytem. Ostatnio emocje są już mniejsze, ale ciągle jeździmy. Moim celem jest podróżowanie szlakiem polskich sił zbrojnych. Przejechaliśmy śladem wojsk pancernych generała Stanisława Maczka, od lądowania w Normandii do zamknięcia tzw. kotła Falaise. Byliśmy tam na polskim cmentarzu, także w Bredzie, gdzie znajduje się grób generała.
Oczywiście nie mogło pana zabraknąć na Monte Cassino.
– Tak, złożyliśmy hołd polskim żołnierzom na tamtejszym cmentarzu. Byliśmy też na cmentarzu w Bolonii, czeka nas jeszcze wizyta w Ankonie. Zwiedziliśmy oczywiście wiele obiektów niemieckich, holenderskich, belgijskich. Oglądaliśmy je też w Wielkiej Brytanii. Spełniliśmy marzenie – widzieliśmy jeżdżącego Tygrysa, uważanego za najlepszy czołg ostatniej wojny. Uczestniczyliśmy w dorocznym święcie – Tiger Day, gdy odpalane są takie pojazdy. Udało nam się odwiedzić wszystkie najważniejsze militarne muzea w Europie, z wyjątkiem muzeum wojsk pancernych w Kubince pod Moskwą, gdzie już chyba nigdy nie dotrzemy.
Udało się panu oglądać obiekty militarne poza Europą?
– Tak, w USA. W muzeum oglądałem choćby samolot Boeing B-29, znany jako Enola Gay, z którego zrzucono bombę atomową na Hiroszimę. Amerykanie mają mnóstwo takich obiektów, bardzo o nie dbają. Byłem tam z rodziną, nie mogłem sobie pozwolić na zwiedzenie wszystkiego, co bym chciał, ale to jeszcze przede mną.
Rozmawiał Józef Djaczenko
