Ma pan świadomość, że wstępuje na pole minowe?
– Jest to, czego się spodziewałem: miny pozostawione na polu, przez które idę i trupy wypadające z szaf, między stopami prześlizgują się węże, a nad głową latają nietoperze. Żartuję, nie taki diabeł straszny, jak go malowano. Ale jest sporo do zrobienia. Będę się starał rozbrajać napotkane miny i krok po kroku realizować zamierzenia. Kultura ma w gminie Komorniki własny ciężar, oryginalną historię i budzi większe emocje niż w gminach sąsiednich. Jest przedmiotem dyskusji w samorządzie i tematem rozmów mieszkańców. Dzieje się tak nie bez przyczyny.
Mówi się jednak głównie nie o kulturze, a o instytucji, którą pan teraz kieruje.
– To prawda, dużo mówi się o samorządowej instytucji kultury, jaką jest Gminny Ośrodek Kultury w Komornikach, a warto byłoby przyjrzeć się ofercie. Trudno się dziwić zainteresowaniu GOK-iem, skoro wcześniej, na przestrzeni kilku lat, miały miejsce częste zmiany na stanowisku dyrektora i zdarzyły się afery, niezbyt dobrze świadczące o niektórych osobach zarządzających instytucją i jej finansami.
Dobrze, gdy mówi się o kulturze, gorzej, gdy tłem dla tych rozmów są nieprawidłowości, ludzkie słabości, uleganie pokusom. Jestem świadomy, że nie da się tego wszystkiego, odczarować za jednym wyciągnięciem różdżki. Czarodzieje żyją w bajkach. Zmiany to proces, budowanie, mimo wszystko na fundamentach tego co jest. Biorę tę popularność kultury w Gminie Komorniki za dobrą monetę. Widać, że wielu osobom i środowiskom zależy na zmianach. Taka refleksja zawsze jest dobrym punktem wyjścia.
Funkcję dyrektora objął pan z początkiem roku.
– Mam więc za sobą kilka dni w pracy na nowym stanowisku. To, co zastałem w GOK-u, różni się nieco od wyobrażeń. Z zewnątrz wszystkiego nie widać. Dużo spraw trzeba uporządkować, żeby móc upowszechniać kulturę. Optymistycznie patrzę w przyszłość. Poznaję pracowników, spotykam się z przedstawicielami różnych grup, z mieszkańcami. Wsłuchuję się w to, co chcą mi przekazać. Preferuję otwartość, kontakt i rozmowę, bez których nie jest możliwe rozwiązywanie problemów i rozwój. Uważam, że dyrektor instytucji kultury powinien być dostępny na co dzień. Z tych spotkań i rozmów wiem, że wielu osobom, podobnie jak mi, zależy na zmianach w gminnej kulturze, zarówno tej instytucjonalnej, jak i w sposobie uprawiania kultury. Chciałbym zmienić atmosferę wokół GOK-u i jego funkcjonowanie.
Wcześniej był pan związany zawodowo z gminą Dopiewo.
– Od ponad 15 lat jestem związany z samorządem. Większość tego czasu przepracowałem w Urzędzie Gminy Dopiewo, gdzie byłem kierownikiem referatu promocji i rozwoju gminy. Zakres zadań był szeroki. Odpowiadałem m.in. za projekty kulturalne, ale również za pozyskiwanie funduszy, współpracę z NGO-sami i komunikację społeczną. Podlegało mi kilka osób, ale działaliśmy też projektowo, największe przedsięwzięcia kulturalne wymagały zaangażowania kilkunastu, kilkudziesięciu osób. Wcześniej pracowałem w gminie Tarnowo Podgórne, gdzie byłem kierownikiem biura promocji. Dobrze rozumiem samorząd, do którego przeszedłem z Telekomunikacji Polskiej – tam, przez dekadę, zajmowałem się procesami świadczenia usług i obsługi klientów, marketingiem oraz zarządzaniem jakością i efektywnością dużych zespołów usługowych.
Pracując w Dopiewie z pewnością obserwował pan sytuację w sąsiedniej gminie, znał pan problemy, z jakimi borykają się pańscy poprzednicy.
– Było o tym głośno. Zresztą zainspirowały mnie one do zainteresowania się naborem, którego można było się spodziewać.
Nie zniechęciły?
– Raczej zmotywowały, np. do studiów podyplomowych z zakresu strategicznego zarządzania kulturą. Po pewnym czasie okazało się, że ówczesny wójt gminy powołał na stanowisko dyrektora bez konkursu, mojego poprzednika, więc pomysł stracił na aktualności. Trochę mnie ta sytuacja zaskoczyła, bo znałem poprzedniego dyrektora z innego rodzaju działalności niż kulturalna – jako znawcę problematyki drogowej, kanalizacyjnej. Współpracowaliśmy dziennikarsko, pisał artykuły jako radny powiatowy do Czasu Dopiewa, który prowadziłem. Ogłoszony latem ubiegłego roku konkurs, też mnie zaskoczył, a zapewnienie jego organizatorów o transparentności i konkurencyjności znów mnie zmobilizowało.
Radnym, domagającym się organizacji konkursu na stanowisko dyrektora GOK-u zależało na osobie doskonale znającej się na kulturze, a jednocześnie biegłej w zarządzaniu. Trudno godzić obie sfery.
– W odpowiedzi na konkurs zgłosiło się 18 kandydatów. To całkiem sporo, komisja miała z kogo wybierać. Zdaję sobie sprawę, że są osoby, które są przeświadczone o swojej racji i słuszności własnych sądów, ocen i opinii. Wcześniej na dyrektora GOK-u powoływano: śpiewaka, muzyka – animatora, tancerza, inżyniera – samorządowca. Każdy ma inne wyobrażenie kandydata idealnego. Jeżeli chodzi o mnie obie sfery kultura i zarządzanie nie są mi obce, w obu mam doświadczenie. Ponadto długo funkcjonuję zawodowo w samorządzie. Wszystkie te doświadczenia będę starał się wykorzystywać w pracy na rzecz mieszkańców gminy Komorniki i upowszechniania kultury.
Będzie pan jednak na cenzurowym, co wynika z sytuacji GOK-u w ostatnich latach, problemów z zarządzaniu nim.
– Od samego początku było to dla mnie jasne, że będzie trzeba zająć się reputacją GOK-u. Powiedziałem to już podczas sesji, przedstawiając się radnym. Zależy mi na poprawie relacji z otoczeniem, także z samorządem, odbudowie wizerunku. Kiedy dzieje się źle na górze, czasem niesłusznie obrywają pracownicy. Utrwalone opinie mogą być krzywdzące. Jestem w trakcie diagnozy, analizy zasobów, by jak najlepiej służyły działalności statutowej, kulturze. Każda jednostka gminna powinna skupić się na służbie dla mieszkańców, zamiast na udowadnianiu, że nie jest wielbłądem. Mam wizję, którą chciałbym urzeczywistnić. W perspektywie kilkuletniej widzę GOK Komorniki jako sprawnie i kreatywnie działającą instytucję kultury, w której na rzecz mieszkańców i kultury pracuje zespół profesjonalistów i pasjonatów, zapewniający atrakcyjną ofertę kulturalną, uwzględniającą potrzeby różnych grup. Zamierzam efektywnie wykorzystywać potencjał, zasoby i szanse.
Podczas sesji, na której pan się przedstawił radnym, omawiali oni nowy budżet gminy. Co charakterystyczne, dyskusję ograniczyli do krytyki GOK-u. To pokazuje, jak ta sprawa leży im na sercu i co pana czeka.
– Przez wiele lat GOK był w gminie Komorniki tematem dyżurnym. Może raczej zastępczym. Wszędzie można znaleźć tematy rozbudzające emocje. Mamy okres porządkowania, wychodzenia na prostą, afery są pieśnią przeszłości.
Budżet GOK-u, nawet po obcięciu, przekracza 5 milionów zł, to wielka kwota.
– Nie do końca. Na upowszechnianie kultury z tej puli zostaje 1,5 – 2 mln zł. W strukturze mamy terenowe domy kultury, które dają możliwości, ale generują koszty związane z utrzymaniem tych obiektów. Licząc GOK-owi pieniądze, jakie przekazywane są w formie dotacji od organizatora, trzeba też mieć świadomość, że widowiskowe eventy pochłaniają z puli na gminną kulturę kilkaset tysięcy złotych. Oferta kulturalna instytucji kultury wynika nie tylko z kreatywności tych, którzy ją projektują, ale i z możliwości finansowych. Czasem można zrobić „coś z niczego”, ale akcent postawiłbym nad słowem „czasem”. Jeśli mamy ambitne plany, potrzebne są środki i narzędzia. Mam za sobą wstępną analizę tego, co zostało zaplanowane. Będę chciał pozyskiwać fundusze ze źródeł zewnętrznych, jednak działalność GOK-u powinna ogniskować się na kulturze, jej upowszechnianiu. Trochę się dziwię, że moi poprzednicy, pracując w instytucji kultury, nie przeprowadzili ewolucji w stronę zwiększenia udziału kultury w ofercie lokalnych domów kultury. W programach prowadzonych w nich zajęć, w niektóre dni nie ma kultury, albo wypełnia ona 20 procent w popołudniowo – wieczornym bloku godzinowym. Chciałbym zmienić te proporcje. Tenis, joga, szachy, języki obce są ważne, ale nie mogą być ważniejsze od kultury. Trzeba wypracować rozwiązanie, znaleźć „złoty środek”,.
Opowiada się pan za decentralizacją gminnej kultury.
– Mówiąc krótko, chciałbym, żeby do domów kultury trafiła oferta kulturalna. Oczywiście przy poszanowaniu utrwalonych wieloletnią praktyką zwyczajów. Zdaję sobie sprawę, że dla lokalnych społeczności świetlica jest jedynym miejscem, w którym można się spotkać. Nie można uznać za satysfakcjonującą sytuacji, jaką mamy teraz. Chciałbym proporcje przesuwać na rzecz kultury, bo to powinna być nasza podstawowa działalność.
Sytuacja jest specyficzna, bo trudno porównać „świetlicę wiejską” w kilkunastotysięcznych Plewiskach do podobnej placówki w Łęczycy.
– Nasza oferta powinna być zróżnicowana, uwzględniać lokalną specyfikę. Sukcesywnie rozpoznaję sytuację, objeżdżam terenowe domy kultury, rozmawiam z koordynatorami tych domów, pełniących też rolę świetlic wiejskich. Zastanawiam się nad docelową formułą ich funkcjonowania. Chciałbym wykorzystywać całą bazę, jaką dysponujemy, z myślą o kulturze dla mieszkańców nie tylko z danego terenu, ale z całej gminy. Lokalnie można w wielu miejscach organizować co pewien czas wydarzenia i prowadzić zajęcia, których adresatami będą nie tylko sołectwa, w którym znajduje się konkretny dom.
Trzeba też finansować wydarzenia sztandarowe, doroczne, takie jak Dni Gminy.
– To najbardziej kosztowne pozycje naszej oferty, ale potrzebne. Świadczące o zrównoważonym rozwoju. Mieszkańcy potrzebują nie tylko inwestycji, ale i tego typu wydarzeń, które służą m.in. integracji społecznej i kulturze. Duże wydarzenia to również promocja gminy. Według niektórych najważniejszą częścią aktywności samorządowej instytucji kultury powinna być działalność kulturalno-edukacyjna, propagowanie kultury, wspieranie zainteresowań kulturalnych i talentów, tworzenie warunków do kontaktu z kulturą. Nie tylko dzieciom, czy seniorom, ale także młodzieży i osobom w sile wieku, aktywnym zawodowo. Trzeba się nad tym zastanowić i dla każdego przygotować coś atrakcyjnego. To dla nas prawdziwe wyzwanie.
Przewiduje pan zmiany w ofercie GOK-u dla mieszkańców?
– Pewne rzeczy mamy zakontraktowane na pół roku. Przy ograniczeniach finansowych trudno więc o rewolucję. Będę próbował wprowadzać nowe elementy, wdrażać program, który w zderzeniu z rzeczywistością nabiera kształtów. Chciałbym poszerzyć ofertę kulturalną. Liczę na dobrą współpracę z samorządem, z mieszkańcami, stowarzyszeniami, klubami, ze środowiskami twórczymi, ale i z lokalnymi przedsiębiorcami, namawianie ich do partnerstwa, sponsoringu. Komorniki mają imponujący potencjał i możliwości, które wspólnie możemy wykorzystać na rzecz rozwoju.
Pracownicy GOK-u dużo przeszli w ostatnich latach. Mają prawo się skarżyć. Dostrzega pan potencjał w tych osobach? Łatwo będzie znaleźć wspólny język?
– Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie zmierzała we właściwym, jak to się mówi w Komornikach – w dobrym kulturalnie kierunku. Zmiany muszą być oparte na zespole. Są obszary wymagające poprawy. Chciałbym rozszerzyć zakres posiadanych w GOK-u kompetencji, by jak najlepiej wypełniać naszą misję, jaką jest upowszechnianie kultury w gminie. Przed nami dużo pracy pozytywistycznej. Potencjał tkwiący w pracownikach jest jedną z szans, której nie można zmarnować. Wykorzystamy go z korzyścią dla mieszkańców.
Rozmawiał Józef Djaczenko
Fot. Kuba Cichocki
