Gdy za wschodnią granicą Polski wybuchła wojna, nie trzeba było namawiać mieszkańców gminy Komorniki do świadczenia pomocy coraz liczniejszym uchodźcom. Początkowo były to działania indywidualne, prowadzone na własną rękę, ale szybko włączył się do nich gminny samorząd. Jedną z form wspierania Ukraińców było zbieranie darów od mieszkańców i przekazywanie ich potrzebującym. Zajmujący się tym punkt działa w sali Piwnica budynku ośrodka zdrowia (ul. Stawna w Komornikach).
– Magazyn darów działa w tym miejscu od połowy marca – mówią pracujące tu panie. Wymieniają osoby, które zaangażowały się w uruchomienie, a potem prowadzenie tego ważnego dla ukraińskiej społeczności miejsca. To dwie panie Basie, dwie Elżbiety, pani Alicja, pan Przemek, na początku był pan Maciej, bardzo zaangażował się ksiądz Tadeusz, wikary z parafii św. Andrzeja Apostoła. Na rzecz uchodźców działa tu Urszula Kolińska, wiceprzewodnicząca Rady Gminy. Pomoc świadczy też jej córka Klaudia.
– Na początku byłyśmy tu tylko my dwie i ksiądz. Nie było regałów, wszystko musieliśmy zorganizować. Angażowała się młodzież, szczególnie harcerze – mówi pani Basia. Z pomocą pospieszyła Ukrainka Lena, która przyjechała do Komornik z cierpiącego w wyniku rosyjskiego barbarzyństwa Irpienia. Przydaje się jej znajomość języka. Rozmawia z rodakami, wypytując o ich potrzeby, potrafi się dogadać po polsku.
Trafiało tu w kartonach mnóstwo odzieży. Wszystko trzeba było rozpakować, posortować według rozmiarów, przygotować do wydawania. Przez Piwnicę przewinęły się setki uchodźców. – Widziałyśmy duże zapotrzebowanie na artykuły, które tu zostały zgromadzone, trudno było nadążyć z ich dostarczaniem. Mieszkańcy przynosili, co kto mógł, ale wciąż zainteresowanie było ogromne. Gdyby nie ksiądz Tadeusz, który potrafił zorganizować dostawę wielu potrzebnych rzeczy, byłoby nam trudno – opowiadają panie wolontariuszki.
Mieszkańcy gminy okazują dużo serca. Wpadają, pytają, co jest najbardziej potrzebne, szybko wracają z tymi towarami. Popyt na poszczególne artykuły zmienia się. Na początku schodziło dosłownie wszystko. W marcu, gdy w Polsce czuć było wiosnę, w Ukrainie panowała zima. Kobiety wyjeżdżały tak, jak stały, w ciepłej odzieży, często z dzieckiem na ręku. Brakowało im lżejszych ubrań, tu je znajdowały. Dziś wszelakich ubrań jest tu pod dostatkiem, Piwnica przypomina dobrze zaopatrzony salon odzieżowy. Wszystko posegregowane jest według rozmiarów, by łatwiej było znaleźć coś dla siebie.
– Ciągle odwiedzają nas panie szukające czegoś do ubrania. Te, które pracują, chodzą też do lumpexów, bo nie wszystko można u nas otrzymać, nie w każdym rozmiarze. Bardzo nam brakuje bielizny. Na nią zapotrzebowanie nie maleje. Przydałoby się też więcej pieluch dla dzieci, najlepiej w sześciokilogramowych opakowaniach – mówi jedna z pracujących tu kobiet. Zawsze potrzebna jest żywność. Sytuację ratuje gmina, organizując transporty artykułów spożywczych.
Nie tylko po zaopatrzenie przychodzą tu uchodźcy. Zostawiają ogłoszenia na znajdujących się tu tablicach. Najczęściej dotyczą one mieszkań. Wielu właścicieli tych, które zostały udostępnione na początku wojny, chce je odzyskać.
Korzystające z pomocy Ukrainki wyrażają wdzięczność, niektóre są wzruszone. Starają się zrewanżować, przynosząc zrobione przez siebie pierogi i słodkie wypieki. Zdarza się, że kupują ciastka. Dla niektórych nadszedł czas pożegnań. Wracają do siebie, bo dzieci bardzo tęsknią do walczących ojców. Zanim opuszczą gminę, przychodzą podziękować za to, co mogły tu otrzymać.