Spośród osób, które podczas spotkania przyjaciół gminy, zorganizowanego z okazji Dni Komornik, odebrały z rąk wójta Jana Brody statuetki Bene Meritus, największe owacje otrzymał Vadym Lysov. Był to wyraz uznania dla jego wymagającej wielkiego serca i energii działalności, ale i poparcia do Ukrainy walczącej z barbarzyńskim najeźdźcą. Za wyróżnienie dziękował ze łzami w oczach. Mówił, że gotów jest uklęknąć przed Polakami za dobro okazane jego rodakom.
Vadym Lysov pochodzi z ukraińskiej Winnicy, miasta zaprzyjaźnionego i współpracującego z gminą Komorniki. Z zawodu jest lekarzem, aktualnie pracuje w Kielcach, ale zaprzyjaźnił się z osobami z gminy Komorniki, bywa tu co jakiś czas w sprawach dotyczących pomocy dla Ukraińców. Działa w Konfederacji Polaków na Ukrainie. Jest asystentem posła Anatola Grabowskiego, który właśnie przyjechał do Polski na spotkanie w Sejmie. – Wojna zastała mnie w Ukrainie. Udało mi się wyjechać, dzięki czemu mogę organizować pomoc dla mojego kraju. Zaliczyłem już 16 wyjazdów z transportami potrzebnych moim rodakom artykułów – mówi.
Jak podkreśla, jego Winnica leżała niegdyś w województwie bracławskim, należącym do Rzeczypospolitej, utworzonym już w połowie XVI wieku. Przed wojną wcale nie było ono najbardziej wysuniętym na wschód. Mieszkali tam Polacy, Ukraińcy, kilka mniejszości narodowych. – Moje dwie babki były Polkami, jeden z dziadków był Ruskiem – mówi Vadym. Jak podkreśla, wychował się na Ukrainie, nigdy nie uczył się metodycznie języka polskiego, ale dzięki babci mówi w tym języku płynnie i niemal bez akcentu.
Pokazuje zdjęcia i filmiki nagrane podczas kolejnych wypraw z pomocą rzeczową do Ukrainy. Brał udział w wyjazdach organizowanych przez Roberta Kurasza, naczelnika OSP Plewiska, który ogarnięty wojną kraj odwiedził już pięciokrotnie, zawożąc dary zebrane w Polsce, przede wszystkim artykuły medyczne dla szpitala w Winnicy i wiele innych towarów pierwszej potrzeby, przekazywanych m.in. polskim parafiom.
Vadym Lysov przywiózł na krótko do Polski grupę ukraińskich lekarek, pochodzących z Irpienia, pracujących także w Buczy, Borodziance, czyli w miejscach dotkniętych rosyjskim bestialstwem, o którym mówi dziś cały świat. – W Irpieniu przetrwała tylko jedna przychodnia. Została trafiona rosyjską rakietą, która na szczęście nie wybuchła. Kilka dni temu placowka została odremontowana, by znów można tam było przyjmować pacjentów – mówi Vaydm.
Wśród kobiet, które na krótko przyjechały do Polski i przygotowują się już do powrotu na Ukrainę, znajduje się pielęgniarka przyjmująca porody w trakcie rosyjskiego ataku rakietowego. Kobiety pracują na oddziałach położniczych, chorób zakaźnych.