Nietypowa zima wprawia ludzi w zdumienie, a jeszcze bardziej zdezorientowane są zwierzęta żyjące w pobliżu osiedli. Tereny zamieszkałe przez nie i przez ludzi graniczą ze sobą. Dziki i lisy są aktywne, zapuszczają się niemal do centrum Poznania. W gminie położonej na obrzeżach Wielkopolskiego Parku Narodowego bliskie spotkania z jego mieszkańcami są jeszcze bardziej prawdopodobne.
Ścieżki migracji dzikich zwierząt przebiegają opodal ludzkich siedzib. Na rdzennych mieszkańcach Komornik widok lisa, dzika czy nawet stada saren wrażenia nie robi. Dla tych, co dopiero przeprowadzili się z Poznania lub innego dużego miasta, jest to pełna egzotyka.
– Mieszkańcy powiadamiają nas o obecności zwierząt. Oczekują reakcji, choć nie do końca wiedzą, na czym miałaby ona polegać. Zakładają, że zwierzęta przebywające tak blisko ludzi muszą być chore lub wrogo nastawione – mówi Stefan Silski, komendant Straży Gminnej. Zdarzają się sytuacje humorystyczne, gdy funkcjonariusze słyszą prośby o okrycie stada saren kocami, by ochronić je przed zimnem.
Niekiedy interwencje są konieczne, gdy zwierzę jest ranne lub dostało się za ogrodzenie i trzeba je uwolnić. Jeśli są zdrowe i nic im nie zagraża, najlepiej pozostawić je w spokoju. Niektórzy mieszkańcy nie są o tym przekonani, widząc kunę lub lisa, próbują szukać ratunku. Są też przekonani, że służby gminne powinny niezwłocznie usuwać z lasu czy innego ustronnego miejsca padlinę. Nie zdają sobie sprawy, że lisy, borsuki, kruki, wrony, pozbawione takiego „przysmaku”, będą szukać żywności w naszych śmietnikach.