Prowadzili i wciąż prowadzą zbiórkę środków opatrunkowych, leków pierwsze pomocy i innych materiałów przeznaczonych głównie dla szpitala wojskowego w Winnicy. Sami je dostarczyli. Chcą dalej pomagać. – Jeśli będzie taka potrzeba, jestem gotów ponownie ruszyć w drogę – deklaruje Robert Kurasz, naczelnik OSP Plewiska.
Winnica to miasto współpracujące z gminą Komorniki. Po napaści Rosji na Ukrainę wójt Jan Broda nawiązał kontakt z partnerami i deklarował pomoc. Dowiedział się, że najbardziej potrzebne są medykamenty dla tamtejszego szpitala wojskowego. Strażacy z Plewisk zorganizowali zbiórkę.
Okazją do wysłania pierwszej partii był przyjazd niepełnosprawnych uchodźców z Winnicy, organizowany przez Fundację Królowej Jadwigi z Puszczykowa. W przeciwnym kierunku pojechały materiały medyczne. Pomoc nadal była potrzebne, darów przynoszonych przez mieszkańców gminy przybywało, więc strażacy zorganizowali własny transport do Winnicy.
– Zaczęło się od przekazania pełnego busa zebranych materiałów opatrunkowych, środków spożywczych szkołom z Poznania. Wysłane zostały do Lwowa i innych miejsc w Ukrainie – uściśla Robert Kurasz. – Potem były dwa transporty do Winnicy, Fundacji z Puszczykowa i nasz. Pojechaliśmy do szpitala w mieście partnerskim, ale zatrzymywaliśmy się w pięciu miejscach po drodze, wszędzie coś zostawiając.
Na wschód pojechały dwa samochody, w tym 9-osobowy bus, który dojechał tylko do granicy. Miał materiały opatrunkowe, które zostały przeładowane, a samochód zawrócił zabierając do Polski uchodźców. Drugi pojazd wjechał do Ukrainy załadowany po brzegi. – Granicę w Korczowej przekroczyliśmy po pięciogodzinnym czekaniu. Kolejka nad ranem nie była długa, ale skontrolowano nas bardzo skrupulatnie. Wracając natknęliśmy się na kolejkę prawie 8-kilometrową. Udało się skorzystać z bocznego pasa, dzięki czemu staliśmy tylko 3 godziny – mówi Robert Kurasz.
Strażacy zatrzymali się po drodze w Kielcach, by zabrać dodatkowe towary i w Krakowie, gdzie zostawili ładunek przeznaczony dla wojska. O tym, że w Ukrainie jest wojna, widać tuż po wjeździe na jej teren. Poboczem drogi szło wielu ludzi. Stacja benzynowa znajdująca się tuż przy granicy – zupełnie pusta. Paliwo było dostępne, ale brakowało czegokolwiek do jedzenia i picia. Potem już z paliwem było dużo trudniej, stały długie kolejki samochodów, niektóre stacje pozamykano. – Po dojeździe do Winnicy paliwo musiałem organizować, bo nie dałbym rady wrócić do granicy – opowiada Robert Kurasz.
Po drodze strażacy odwiedzili miasto Chmielnicki, by zostawić dary w tamtejszym kościele katolickim, stamtąd ruszyli wprost do Winnicy, oddalonej od granicy o prawie 500 km. Łącznie pokonali 2,5 tys. km.
– Po drodze oglądaliśmy zasieki, okopy, fortyfikacje z worków z piaskiem. Mijaliśmy uzbrojonych żołnierzy, wozy pancerne – opisuje Robert Kurasz. Winnica nie jest ogarnięta działaniami zbrojnymi, choć w nocy dwukrotnie ogłaszano alarm bombowy. Między godzinną 22 a 6 nie wolno wychodzić na zewnątrz. Próba zrobienia zdjęcia może skończyć się odebraniem telefonu, bo to strefa wojny. W drodze powrotnej, też w mieście Chmielnicki, trzeba było stać godzinę po ogłoszeniu alarmu.
Ukraińcy okazują Polakom dużą wdzięczność za pomoc, są serdeczni. – Nie pytali, czy jeszcze przyjedziemy, ale kiedy przyjedziemy – mówi Robert Kurasz. Jednostka w Plewiskach wciąż prowadzi zbiórkę materiałów medycznych – opatrunków, gazy, igieł, strzykawek. Jeśli będzie trzeba, strażacy znów ruszą w drogę.