Jak zniechęcić kierowców do zbyt szybkiej jazdy, gdy nie można postawić policjanta z radarem na każdym skrzyżowaniu, a strażnicy gminni nie mają uprawnień do kontroli prędkości? Nie tylko wśród mieszkańców gminy Komorniki panuje przekonanie, że receptą na wszelkie zło są progi zwalniające, a im ich jest więcej, im gęściej są montowane, tym lepiej.
Progi zwalniające instaluje się więc wszędzie, w niektórych sytuacjach jeden obok drugiego, jakby miało to cokolwiek poprawić. Jest ich coraz więcej, powoli stają się niemal obowiązkowym wyposażeniem ulic, tak jak oświetlenie, odwodnienie, przejścia dla pieszych. Jazda przez ulice celowo zamienione w wertepy staje się zmorą. Cierpią nie tylko kierowcy. Skarżą się mieszkańcy. Wielu kierowców rozpędza się, ostro hamuje przed progiem, za nim znów dodaje gazu. Właściciele aut terenowych i kurierzy progami się nie przejmują, nawet nie zwalniają.
– Obserwuję takie zachowania. Powodują one dużą uciążliwość dla mieszkańców. Progi bardziej utrudniają niż pomagają, a i tak jest ich coraz więcej, choć wcale nie jest łatwo doprowadzić do ich montażu. Zgodę musi wyrazić mieszkaniec domu sąsiadującego z progiem – mówi Wojciech Pietrzak, wiceprzewodniczący Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Rady Gminy. Podkreśla, że ludzie przysyłają do władz gminy pismo z żądaniem usunięcia progu. Mieszkańcy skarżą się na drgania powodujące pękanie ścian i niszczenie mebli, na hałas.
Dochodzi więc do tego, że administrator drogi najpierw płaci za montaż progu, a potem za jego zdemontowanie. Ulice i progi z biegiem czasu odkształcają się, więc w wielu miejscach nawet przy minimalnej prędkości można zniszczyć samochód. – Na niektórych progach widać, że ktoś na nich uszkodził miskę olejową, pozostają otarcia, ślady oleju – dodaje radny Pietrzak. Względnie bezpieczne dla aut są tzw. poduszki berlińskie zapewniające, dzięki odpowiedniemu rozstawieniu, przejazd autobusom (na zdjęciu).
Nie tylko kierowcy, także niejedna osoba niezmotoryzowana jest zdania, że progi zwalniające to zły sposób na piratów drogowych, bo szkodzi nie tylko im – niszczy samochody, nie gwarantuje powolnej jazdy, powoduje uciążliwości dla mieszkańców. Poza tym to rozwiązanie nie jest tanie. Za pieniądze wydawane na montaż gęsto rozstawionych przeszkód można byłoby zbudować niejedną osiedlową ulicę.
Jak więc zniechęcić kierowców do przekraczania prędkości? Apelować do ich rozsądku? Może nie wystarczyć. Przywrócić uliczne radary? Decyzje nie zapadną w gminie. Trzeba zmienić państwowe przepisy.