Każdą wolną chwilę wykorzystuje na ręczne robótki. Jej dłonie ciągle są zajęte wyszywaniem, szydełkowaniem, haftowaniem. Wytwarza przeróżne przedmioty – serwety i serwetki, ozdoby choinkowe, wyszywanki, koszyki, makatki. Swoje dzieła liczy w setkach, przez całe życie pewnie uzbierałyby się tysiące.
Pni Krystyna Sznajder jest poznanianką. Urodziła się na Jeżycach, tam spędziła pierwsze lata życia, mieszkała na ul. Polnej, na Świętego Wawrzyńca. W 1971 roku, po ślubie, przeniosła się do Komornik, na ulicę Młyńską, gdzie mieszka do dziś. Jej mąż, pan Roman, jest rdzennym komorniczaninem.
W przyszłym roku państwo Sznajderowie będą obchodzić 50. rocznicę ślubu. Mogą liczyć na medal za wieloletnie pożycie małżeńskie, tradycyjnie wręczany przez wójta. Co ciekawe, pani Krystyna sama wręczyła mnóstwo takich medali, przez lata była bowiem kierowniczką Urzędu Stanu Cywilnego w Komornikach. Udzieliła też wielu ślubów. Pracowała tam do 1990 roku, czyli akurat do przemian ustrojowych. Przeszła na rentę, od dziewięciu lat jest na emeryturze.
Cały dom ozdobiony jest wytworami pani Krystyny. Wiszą na ścianach, ujęte w ramki, widać je na meblach. Wiele znajduje się w pudełkach, w szufladach. Łatwo sobie wyobrazić, ile takich wyrobów znajduje się w innych, zaprzyjaźnionych domach. Codziennie zajęciu temu poświęca po kilka godzin. – Nie mogę powiedzieć, że ciągle robię to samo. Znudzi mi się wyszywanie, biorę się za haftowanie – mówi.
Pokazuje wzory, z których korzysta. Tłumaczy, co to jest kanwa, czyli materia, na której powstają efektowne kompozycje. Jej arsenał to igły, szydełka, druty. Ma ulubionych producentów nici. Z kupnem ich nie było problemów nawet za komuny.
– Zajmuję się tym od dzieciństwa – opowiada pani Krystyna. – Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, wytwarzałam chusteczki batystowe. Dzieciom robiłam, co tylko możliwe, na drutach. Wszystko tworzę na własny użytek, oczywiście także dla rodziny, dla przyjaciół. Byłam samoukiem. Nikt z bliskich nie zajmował się tym, przynajmniej na taką skalę. Moja siostra zachęciła się tym, co robię, też zaczęła próbować.
Jak mówi – nie potrafi usiąść przed telewizorem i nie robić nic. Jej ręce wciąż są w ruchu. Nie musi już na nie patrzyć, działają prawie automatycznie, ale zajęcie to wymaga skupienia. Wystarczy drobna pomyłka, opuszczenie jednej kratki, by zaczynać wszystko od początku. – Podziwiam. Ja bym nie miał takiej cierpliwości. Wolałbym wyrzuć, niż naprawiać i kontynuować. Najlepiej robić tak, by udało się za pierwszym razem – śmieje się mąż.
Pan Roman mnóstwo lat przepracował w poznańskim ZNTK. Wstawał przed 5 rano, by zdążyć na autobus i dojechać na 6. Jego zawodowym żywiołem był metal, ale amatorsko zajmował się – i do dziś zajmuje – drewnem. Potrafi z niego wyczarować ławki, stoły, meble ogrodowe. Niedawno wykonał efektowne okiennice. W ślady ojca poszedł syn amatorsko wykonujący przedmioty drewniane, służące głównie do ozdoby. Ma ich całą kolekcję.
Przy ul. Młyńskiej znajdowało się gospodarstwo rolne należące do rodziców pana Romana. Dziś nie ma po nim śladu, pola zostały zabudowane. W 1971 roku, obok domu rodziców, stanął dom pana Romana i jego żony. Jak twierdzi – 90 proc. robót budowlanych sam wykonał. Przylega do niego piękny, zadbany ogród, w którym państwo Sznajderowie latem spędzają dużo czasu, pielęgnując kwiaty, uprawy pomidory i inne rośliny. Od czasu do czasu wyjeżdżają do sanatorium, najchętniej nad morzem, niekoniecznie w pełni sezonu.