Rocznica wybuchu Powstania Wielkopolskiego to dobra okazja do przypomnienia losów osób szczególnie zasłużonych w zmaganiach o polskość tej ziemi.
Pod koniec 1918 roku Polska była już niepodległa, ale przynależności państwowej Wielkopolski wcale to nie przesądzało. Gdyby nie patriotyczne nastawienie polskiej ludności tego regionu, w konsekwencji powstanie zbrojne przeciwko Niemcom, nie nastąpiłoby przyłączenie do Rzeczypospolitej, lecz do Rzeszy.
Nie sposób przecenić w tym procesie roli Kościoła. Księża proboszczowie byli inicjatorami i działaczami takich polskich organizacji gospodarczych, jak kasy zapomogowe, kółka rolnicze, banki ludowe. Wychowywali młodzież w duchu patriotyzmu. Sprawili, że gdy przyszedł czas próby, z entuzjazmem chwyciła za broń w obronie polskości.
Proboszcz z Wir, ks. dziekan Karol Seichter i z Komornik, ks. kanonik Stanisław Gładysz mieli szczególne zasługi w kształtowaniu świadomości parafian. Gdy w Poznaniu zaczęły się działania zbrojne, już dzień później zgromadzili swych parafian zdolnych do noszenia broni w punkcie zbornym w Dopiewie. Mieszkańcy Komornik długo wspominali, jak ksiądz Gładysz chodził od domu do domu z batem w jednej ręce i pistoletem w drugiej i „zachęcał” zdemobilizowanych z armii pruskiej żołnierzy do wstępowania do oddziałów powstańczych. Nie wszyscy kwapili się do tego, bo dopiero wrócili z okopów I wojny światowej i mieli dość wojaczki.
Jednak entuzjazm wśród Polaków był wielki. Nie brakowało takich, co chcieli wstępować do polskiego wojska. Prowadzący selekcję musieli odsyłać do domu zbyt młodych i zbyt starych, mimo podawania przez ochotników nieprawdziwych danych. W kronice szkoły w Szreniawie znajduje się zapis, że tylko z tej miejscowości do powstania zgłosiło się 30 osób. Brakuje informacji o ich nazwiskach, adresach, więc można domniemywać, że byli to robotnicy najemni. Dowodzi to, jak wielki był zapał.
Urodzony w Trzcielinie Andrzej Kopa został w 1914 roku wcielony do armii pruskiej. W 1915 roku uzyskał awans na stopień podporucznika. Z powodu choroby serca odesłano go z frontu do Poznania. Gdy wybuchło Powstanie, został komendantem Straży Ludowej w powiecie poznańsko-zachodnim. Właśnie on zamienił grupę mężczyzn zgromadzonych w Dopiewie przez księży proboszczów w 800-osobowy powstańczy oddział. Walczył pod Wolsztynem, dowodził powstańcami zdobywającymi lotnisko Ławica. Od 1919 roku walczył z bolszewikami na wschodzie, za co z rąk Józefa Piłsudskiego otrzymał order Virtuti Militari.
Nieciekawie ułożyły się późniejsze losy tego wielkiego bohatera. Przeszedł do rezerwy w stopniu podpułkownika. W okresie międzywojennym prowadził rodzinny majątek, opiekował się chorymi siostrami. Gdy w 1939 roku wybuchła wojna, jego folwark miał trafić w ręce Niemca, niejakiego Kunza. Jak się okazało, podczas poprzedniej wojny światowej był on oficerem w tym samym pułku, co Andrzej Kopa. Ostrzegł byłego kolegę, że trzy dni po przejęciu majątku zostanie aresztowany z całą rodziną i stracony.
Pomógł też Polakowi w ucieczce. Na stacji w Dopiewie na chwilę zatrzymał się eszelon jadący do Generalnego Gubernatorstwa. Dowodził nim znajomy Kunza, a prawdopodobnie i Kopy. Polska rodzina wsiadła do tego pociągu i przedostała się na wschód. Wojnę przeżyli w okolicach Janowa Lubelskiego.
Folwark w Trzcielinie i tak przepadł rodzinie Kopów, gdy zapanował komunizm. Emerytowany oficer pracował zawodowo jako kierownik państwowego gospodarstwa w Głuszynie, został odznaczony za udział w Powstaniu, społecznie udzielał się w Powiatowej Radzie Narodowej. Skończyło się to, gdy na jaw wyszło jego uczestnictwo w wojnie z bolszewikami. Został brygadzistą polowym, na koniec robotnikiem podwórzowym, nie miał gdzie się podziać. Mieszkał kątem w Chomęcicach, u swego byłego podkomendnego, Władysława Szczerbowskiego. Zmarł w 1956 roku. Spoczywa na cmentarzu w Konarzewie.
Ksiądz Stanisław Gładysz II wojny światowej nie doczekał, zmarł w 1934 roku. Był postacią nie tylko zasłużoną, ale i barwną. Patriotyzm miał dla niego wymiar praktyczny. Wykupił z niemieckich rąk majątek po zmarłym Niemcu, zapobiegając przekazaniu tej ziemi niemieckiej komisji kolonizacyjnej. Rozdzielił ją między Polaków, jednak nie za darmo. Nabywca musiał w ratach spłacać to, co otrzymał. Gdy zdarzyło się, że któryś z nich się nie wywiązywał, decyzją księdza Gładysza był eksmitowany. Komornicki proboszcz zapisał się w pamięci mieszkańców jako postać wielce zasłużona, prawdziwy patriota, do tego świetny gospodarz, organizator.