Wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu, by zauważyć, że niektóre osoby zachowują się tak, jakby przestały obowiązywać przepisy o zakładaniu maseczek ochronnych. Co gorsze, takich osób jest coraz więcej, a obsługa sklepów nie reaguje.
Kiedy ogłaszano stan epidemii i wprowadzano surowe obostrzenia (z powodów politycznych – bez formalnego wprowadzenia stanu klęski żywiołowej), do każdego sklepu mogła wejść ograniczona liczba klientów. Obsługa przestrzegała, by wchodzący dezynfekowali ręce albo korzystali z jednorazowych rękawiczek. Maski trzeba było nosić, chodząc nawet pustym chodnikiem lub rekreacyjnie biegając.
Przepisy te były systematycznie łagodzone, ale te najważniejsze wciąż obowiązują. Wchodząc do kościoła, do sklepu, czy do innego zamkniętego, publicznie dostępnego pomieszczenie, obowiązkowo trzeba zasłaniać usta i nos. Codziennie w Polsce koronawirusem zarażają się setki osób. Liczba chorych nie maleje. To prawda, że na złe statystyki najbardziej wpływa sytuacja na Śląsku i w nielicznych powiatach poza nim, ale zarazić się można wszędzie.
Niektórych lekceważenie przepisów przez współobywateli oburza. Straż Gminna regularnie otrzymuje prośby o interwencje. Choćby bardzo chciała, nie może wystawić w sklepach posterunków, wyłapywać łamiących przepisy. Może tylko apelować do pracowników sklepów, by zwracali uwagę tym, którzy siebie i innych narażają na ryzyko zachorowania.